Mija trzecia rocznica wielkiego pochodu wojennego armii radzieckiej i polskiej, który setkom tysięcy więźniów niósł wolność osobistą i narodową. Powracali do domów rodzinnych ludzie, którzy mieli szczęście uniknąć morderczej kuli lub krematorium. Powracali nie wiedząc czy zastaną swe domy, czy zastaną najbliższych.
Wracali dumnie w swych pasiakach, zziębnięci i głodni. Pędziła ich siła wolności, dodawała im skrzydeł.
Ze Sztumu rozeszły się dziesiątki uwolnionych niedobitków obozu karnego, który miał swój przydział organizacyjny do więzienia centralnego w Sztumie, a przydział „likwidującej” pracy w Iławie.
Nie nosili pasiaków. Ubrani byli w czarne mundury i tegoż koloru spodnie z szerokim żółtym lampasem. Na rękawach nosili żółtą opaskę, a na piersi tarczę z literą P. To ci, których sprawy dostały się w ręce prokuratorów niemieckich i za „udowodnione przestępstwo” zostali zasądzeni na obóz karny. Pewną liczbę więźniów stanowili posiadacze kart przestępstwa, na których za nazwiskiem było krótkie określenie: szkodnictwo dla poglądów niemieckich.
Komenda więzienia sztumskiego zorganizowała dla nich obóz karny w Iławie, w pobliżu stacji kolejowej. Obóz został założony w styczniu 1943 roku. Początkowo liczba więźniów sięgała 500. Po dwóch latach stan więźniów spadł w obozie do 150, mimo stale nadchodzących transportów uzupełniających.
Za to intensywnie wzrastała liczba grobów. Więźniowie ginęli masowo wskutek ciężkiej pracy, niedożywiania, zimna, od kul i kolb karabinowych. Codziennie wczesnym rankiem spod baraków, stojących za wieżą ciśnień stacji kolejowej w Iławie, szły do pracy kolumny wynędzniałych więźniów, pilnie strzeżone przez wachmanów. Po 10-cio godzinnej pracy wracały w niekompletnym stanie. Więźniowie prowadzili pod ręce słabnącego już towarzysza, lub nieśli zmarłego przy pracy.
Co parę dni jednocześnie z wychodzącymi do pracy wyjeżdżały z obozu platformy ze skrzyniami bezimiennych ofiar, ułożonymi warstwami jedne na drugich. Widowisko, którego każdy z widzów miał być wkrótce martwym aktorem.
Praca więźniów polegała na budowaniu torów kolejowych, usuwaniu wydm piaszczystych, przeładunku i w ostatnim okresie na kopaniu rowów przeciwczołgowych.
W pamięci więźniów zapisali się wachmani-oprawcy: Ziesler, Steinert, Janzen, Reimann, Porsch, Boelke i inni, oraz ich pomocnicy więźniowie, którzy splamili się wspólpracą w znęcaniu się nad współwięźniami: bokser Roman Sztajenko, Zwoliński, Olszewski i inni.
Regulamin obozowy zezwalał na jeden list w miesiącu, jakiekolwiek paczki były niedopuszczalne. Za znaleziony niecenzurowany list zginął pod pałkami wachmanów proboszcz z Łomny pod Warszawą, ks. Stanisław Kołodziejski, pochowany jak i inni więźniowie w nieznanym miejscu w Iławie.
Stan ten trwał przez dwa lata.
Aż oto z hukiem bomb i warkotem zwycięskich motorów przyszło wybawienie. Obecnie w trzy lata po uwolnieniu resztki więźniów sztumsko-iławskiego obozu, niech się dowie społeczeństwo, że oprócz wielkich obozów straceń istniały małe, mniej znane i dlatego czasem bardziej krwawiące i niszczące.
I że takim miejscem niszczenia Polaków był obóz karny, zorganizowany w Iławie przez więzienie sztumskie.
I że na przedmieściu Iławy leży kilkaset ofiar okrucieństwa hitlerowskiego wraz z ks. Kołodziejskim, ich wiernym w nieszczęściu przyjacielem.
C. M-ski
C. M-ski, Przed trzema laty „Straflager” Sztum – Iława przestały istnieć, „Życie Olsztyńskie” 1948, nr 28.