Znowu śniła mi się wyspa.
Tym razem jednak było inaczej. Niebo wydawało się bardziej pochmurne. Obudziłem się od razu po usłyszeniu słów Huberta: „spotkajmy się tam, gdzie zawsze”. Lekko zdezorientowany wyczołgałem się z łóżka i przetarłem swoje brązowe oczy. Intuicja podpowiadała mi, że powinienem popłynąć na naszą ukochaną wyspę.
Przeczesałem ciemnobrązowe, proste włosy i powoli zbierałem się do wyjścia. Z niewiadomej przyczyny czułem pewnego rodzaju niepokój, którego jeszcze nigdy nie doświadczyłem. Uczucie to ciągle towarzyszyło mi, mimo wyjścia z domu. Ruszyłem prosto na parking, po czym odpaliłem motor. Modliłem się, żeby przejechać niezauważonym, ze względu na zaostrzoną kwarantannę. Wojsko stało rozstawione na obrzeżach mojego osiedla, jak zazwyczaj. Bez problemów dostałem się na miejsce i popłynąłem łódką na wyspę.
Mówiąc szczerze, byłem całkiem niezły w „byciu niezauważalnym”.
Ostatecznie sam nie byłem pewny, po co tu przypłynąłem. Zadawałem sobie ciągle pytania: Czy to był na pewno tylko sen? Czy może jednak umówiliśmy się na spotkanie?
Rozejrzałem się po wyspie, a jedyne co było słychać to głucha cisza. Wielka Żuława wydawała się być wyjątkowo pusta. Nie byłem pewien, czy to tylko przez aktualną sytuację na świecie z wirusem. Sama myśl o jego istnieniu, przez którego traci się wszystkie emocje, a czasem nawet wspomnienia, wydawała się być nierealna. Nie zastanawiając się dłużej, udałem się w stronę opuszczonego budynku. Nie miałem pojęcia, dlaczego moje nogi prowadziły mnie w tamto miejsce.
– Zimno – powiedziałem, cały czas rozglądając się wokół. Zatrzymałem się z niewiadomej przyczyny przed budynkiem. Sam nie wiedziałem, jaki proces myślowy zachodził w mojej głowie.
– Hubert…? – zawołałem imię przyjaciela w złudnej nadziei o odpowiedź, a jedyne co otrzymałem to rozprzestrzeniający się głos.
Zrobiłem kilka kroków do przodu w głąb budynku, po czym położyłem rękę na szorstkiej poręczy przy schodach. To uczucie pod moją dłonią przywołało u mnie wspomnienie, gdy wspólnie bawiliśmy się tutaj w chowanego. W powietrzu unosił się dziwny zapach, którego nigdy wcześniej nie czułem. Tym razem nastrój był równie niecodzienny i wręcz przerażający. Zacząłem tłumaczyć sobie, że to pewnie przez te otaczające mnie pomarańczowe liście na drzewach i gęstą mgłę. Wreszcie wspiąłem się na górę po schodach i znowu popatrzyłem przed siebie. Moim oczom ukazał się dobrze znany obraz, który jednak wydawał się inny. Próbowałem zignorować narastający niepokój. Zacisnąłem pięści i odwróciłem wzrok, zerkając do pierwszego pokoju.
– Nic nowego – westchnąłem głośno, próbując sam siebie nieco uspokoić.
Nie miałem pojęcia, dlaczego czułem, jakby cały mój świat się rozpadał. Zrobiłem kilka większych kroków do przodu i wszedłem do mojego ulubionego pokoju, gdzie zawsze chowałem się przed Hubertem. Zamarłem. Moje oczy otworzyły się szerzej, a ręce zaczęły się lekko trząść. Nigdy nie spodziewałem się ujrzeć mojego najlepszego przyjaciela wiszącego, a tym bardziej w tym miejscu.
Na naszej bezpiecznej wyspie.
Nie byłem pewien, co powinienem zrobić. Głowa zaczęła boleć mnie w sposób, którego jeszcze nie doświadczyłem. Zacząłem kierować się w stronę wyjścia, nie przyglądając się jego ciału. Wtedy w moich myślach miałem tylko i wyłącznie jeden cel – odkryć prawdę jego śmierci. Nie mogłem uwierzyć, że było to samobójstwo, ale jednocześnie nikt poza nami nie wiedział o naszych częstych spotkaniach tutaj, a przynajmniej nie powinien wiedzieć.
Marsz zamienił się w bieg. Miałem mętlik myśli i pytań, które towarzyszyły mi od samego poranka, jednakże w tym momencie pozostało mi jedno pytanie. Dlaczego? Niezwłocznie udałem się w stronę jeziora, szukając nie wiadomo czego.
– Dlaczego to zrobiłeś, stary? Dlaczego miałem dzisiaj taki dziwny sen? Dlaczego mam ochotę wymiotować?
Po krótkiej chwili mojego monologu kucnąłem przy wodzie. Wiedziałem, że wpatrywanie się w jezioro nie ma żadnego sensu, aczkolwiek nie przestawałem. Gdy tylko ułożyłem z grubsza swoje myśli, udałem się w stronę mojej łódki, aby wrócić do miasta. Czułem wewnętrzną potrzebę jak najszybszego znalezienia przyczyny śmierci Huberta. Nie byłem w stanie pojąć tego wszystkiego. Po dotarciu niezauważonym z powrotem do brzegu, lekko odetchnąłem z ulgą. Rozejrzałem się dookoła i ujrzałem żołnierza, który prawdopodobnie mnie nie zauważył. Ostatnie czego chciałbym w tej sytuacji to zostać złapanym przez wojsko.
Usiadłem obok mojego motoru i zacząłem się zastanawiać, gdzie powinienem najpierw zacząć szukać jakiś poszlak. Jedyne, co przychodziło mi do głowy to jego nowo otwarta klinika chirurgii plastycznej. Jeszcze przed kwarantanną Hubert przebywał tam więcej czasu niż w swoim własnym mieszkaniu. W końcu, gdy żołnierz zniknął z mojego pola widzenia, wyruszyłem do kliniki. Poruszałem się po mieście bardzo ostrożnie, mniej więcej wiedząc, gdzie może przebywać wojsko. Szybko oceniłem sytuację i ryzyko było niewielkie. Zaparkowałem na wolnym miejscu parkingowym, po czym otworzyłem drzwi wejściowe kodem, który tylko my znaliśmy. W rzeczywistości Hubert i ja nigdy nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic. W środku pomieszczenia panował mrok, a wszystko pokrywała warstwa kurzu, jakby nie było tu żadnej żywej duszy od początku kwarantanny. Starałem się nie dotykać niczego zbędnego przez obawę, że coś zepsuję lub zniszczę. Cisza, która mi towarzyszyła wydawała się zdumiewająco głośna i przygnębiająca. Po krótkiej chwili namysłu usiadłem na brzegu krzesła przy jego biurku w gabinecie.
– Jak pusto…
Zajrzałem do szuflady w biurku, na której była mała naklejka z logo jego ulubionego zespołu muzycznego. Nieco mnie to zaciekawiło, bo wcześniej nie widziałem, żeby Hubert kiedykolwiek przyklejał gdziekolwiek takie rzeczy. Moim oczom ukazały się tabletki oraz inne przedmioty, a ja zacząłem się zastanawiać, czemu nigdy nie miałem w życiu takiego szczęścia do znajdowania różnych rzeczy, jak teraz. Wziąłem do rąk pierwsze tabletki – antydepresanty i list pożegnalny. Pismo na nim wyglądało nieco obco, ale nie zwróciłem na to większej uwagi przez fakt, że Hubert miał kilka charakterów pisma, a ja nawet wszystkich nie znałem.
Jeśli to czytasz to trzymaj się, stary. Niczego nie żałuję 🙂
To był definitywnie jego list, ponieważ zawsze pisał krótko i na temat. Poczułem kolejny, niewytłumaczalny ból głowy, jednak tym razem był o wiele lżejszy. W szufladzie znajdowały się jakieś nasze wspólne zdjęcia i jeszcze jakieś, ale nie zwróciłem na to większej uwagi. Włożyłem do kieszeni od spodni jego list i zacząłem kierować się w stronę wyjścia. Wyjrzałem przez szklane drzwi wyjściowe i właśnie wtedy zrozumiałem, że jestem otoczony przez wojsko.
– Nie wierzę… Musicie mi przeszkadzać? Zwłaszcza teraz? – powiedziałem do siebie, tym razem trochę zdenerwowany.
Zdecydowanie nie miałem teraz czasu na zabawę w kotka i myszkę. W powietrzu unosił się zapach palonego plastiku.
– Co, u diabła się tam dzieje?
Szybko zacząłem zastanawiać się, co robić. Nie byłem typem osoby, która nie potrafi myśleć logicznie w takich sytuacjach. Gdy już prawie podjąłem ostateczną decyzję, znikąd przed lokalem pojawił się jakiś chłopak. Wyglądał jakby od jakiegoś dłuższego czasu próbował wejść do kliniki lub kogoś szukał. Nagle, gdy mnie zobaczył, lekko się uśmiechnął. Z pozoru wydawał się być przyjazny i nieszkodliwy, więc po chwile namysłu go wpuściłem. Pomimo obecnego wojska za oknem, chłopak nie wydawał się być ani trochę przestraszony. Gdy tylko otworzyłem drzwi, nieznajomy wszedł i zaczął:
– Cześć… Zanim mnie wyrzucisz, proszę wysłuchaj mnie. Nie wiem kim jesteś ani co tu robisz, ale szukam Huberta. Od jakiegoś czasu nie ma z nim kontaktu i zastanawiałem się, co się stało.
– A ty kim jesteś…? – zapytałem niepewnie, także przez fakt, że Hubert nigdy mi nie powiedział o tej osobie.
– Adam, jego kolega po fachu. Czasem do niego wpadałem, no i też bardzo mi pomógł w niektórych sprawach.
Pokiwałem lekko głową, ale na mojej twarzy jednocześnie pojawiło się lekkie zaciekawienie w czym dokładnie Hubert mu pomógł. Widać było, że Adam nie bardzo chciał o tym mówić, więc odpuściłem.
– Ja jestem Oliwier, jego najlepszy przyjaciel.
– Oliwier? Ach, kojarzę! Hubert często o tobie mówił. Skoro już się poznaliśmy to wiesz może, gdzie jest?
– Nie mam pojęcia, też go szukam – skłamałem. Nienawidziłem kłamać, ale w tym momencie było to najlepszym rozwiązaniem.
Nastała chwila ciszy między nami. Nie byłem pewien, co powiedzieć, aby potem tego nie żałować w żaden sposób. Dlatego też postanowiłem zapytać o coś, co mnie bardzo ciekawiło:
– A tak przy okazji… Jakim cudem przyszedłeś tutaj tak spokojnie? To znaczy, żołnierze dosłownie tutaj chodzą i w ogóle, a ty przyszedłeś, jak gdyby nigdy nic.
– Mam kontakty – odpowiedział krótko – Wiele kontaktów.
Znowu lekko pokiwałem głową. To sporo tłumaczyło. Spojrzałem na niego i zauważyłem lekki uśmieszek. Nie potrafiłem stwierdzić, czy jest prawdziwy. Z chwilowego rozmyślania wyrwał mnie jego głos.
– Ten wirus to istne szaleństwo, nie sądzisz? Pomijając to, jak straszny jest to czy nie uważasz, że to jednocześnie jest dobrym eksperymentem społecznym?
– Eksperymentem?
– No wiesz, ludzie się mordują nawzajem i popełniają inne zbrodnie przez utratę wszystkich emocji, a potem muszą żyć z poczuciem winy, gdy wyzdrowieją. Według mnie to bardzo ciekawe. Tylko niektórzy są w stanie normalnie żyć przez utratę wspomnień. To także bardzo interesujące i od początku mnie zastanawiało czym to jest spowodowane. Wysoką adrenaliną, PTSD?
– Bardzo możliwe – odpowiedziałem tylko dwoma słowami. Jeszcze nie widziałem, żeby ktokolwiek interesował się tym tematem tak dogłębnie.
Znowu zapanowała chwila ciszy, a jedyne co było słychać to szelest liści i dźwięk padającej mżawki z zewnątrz. Wewnętrznie byłem już prawie przekonany, że Hubert faktycznie popełnił samobójstwo, mimo nieistniejącego sensu w całej sytuacji.
– Będę się już zbierał do domu, jestem trochę zmęczony. Dasz mi swój numer? – zapytałem.
– Jasne, trzymaj! To moja oficjalna wizytówka – odpowiedział mi i dał do ręki wizytówkę, jakby miał ją przygotowaną dla mnie od wejścia tutaj – Zadzwoń kiedyś – dodał i znowu się uśmiechnął.
Naprawdę nie wiedziałem czy ten uśmiech jest wymuszony, czy też nie. Kiedy chciałem już wyjść, nagle poczułem coś dziwnego w głowie, jakby jakieś mikroskopijne stworzenie chodziło mi po kości ciemieniowej. Moje zdezorientowanie znacznie wzrosło. Pokręciłem dość mocno głową w nienaturalny sposób mając nadzieję, że to minie.
Adam tylko przyglądał mi się z daleka i miał na twarzy lekki uśmieszek. To było moje ostatnie wspomnienie przed omdleniem.
Kolejny sen.
Czułem się jakby to było mój ostatni dzień na tym świecie. Rozejrzałem się dookoła, lecz nie widziałem niczego specjalnego oprócz szczupłej, a zarazem muskularnej sylwetki Huberta. Jego wzrok był wyjątkowo pusty, jak nigdy. Pierwszy raz dostrzegłem niepewność w jego zachowaniu, mimo że stał nieruchomo. Nagle chłopak wyjął z kieszeni nóż, po czym poderżnął sobie gardło. Krew zaczęła tryskać na wszystkie strony, a ja właśnie wtedy się obudziłem.
Powoli zacząłem otwierać oczy i pierwsze co, a raczej kogo zobaczyłem to Adam. Jego wiecznie wesoła postawa lekko mnie intrygowała. Teraz byłem tego pewny, że jego zachowanie było całkowicie sztuczne, jednak nie wiedziałem, dlaczego. Nie chciałem znać szczegółów.
– Wszystko w porządku? Nagle upadłeś i nie wiedziałem co robić – powiedział chłopak, gdy tylko zauważył, że jestem już w pełni przytomny.
Moje myśli wracały cały czas do tej przerażającej sceny ze snu. Teraz byłem pewien, że śmierć Huberta to było jednak samobójstwo. Przypomniałem sobie, że wypadałoby odpowiedzieć Adamowi.
– Chyba tak, nagle mnie zaćmiło czy coś takiego. Nie przejmuj się tym, jestem po prostu już wyczerpany przez dzisiejszy dzień.
– Serio? Co cię tak wykończyło? – zapytał ciekawy, dalej nachylając się nade mną i patrząc mi prosto w oczy.
Lekko zakłopotany tym pytaniem, dopadło mnie poczucie winy. Nie mogłem powiedzieć mu prawdy, a tym bardziej o moich ostatnich snach. Nerwowo zacząłem zastanawiać się nad odpowiedzią, mając mętlik w głowie. Całe szczęście zawsze potrafiłem dobrze poradzić sobie w takich sytuacjach. Jego oczy ani na sekundę nie opuszczały moich.
– No wiesz… Samo dostanie się tutaj trochę zabrało energii, a przed chwilą jeszcze odcięło mnie od rzeczywistości… To nic poważnego, naprawdę.
– Ach, rozumiem… – Delikatnie bardziej się uśmiechnął, a ja sam byłem w szoku, że to zauważyłem – Mogę cię pocieszyć jako lekarz i powiedzieć ci, że czasem się tak zdarza.
Pokiwałem lekko głową i zdałem sobie sprawę, że przez ten cały czas leżałem na sofie. Usiadłem prosto i spojrzałem na niego bardziej dokładnie. Nie spodziewałbym się, że pod tymi luźnymi ubraniami chowa się taki silny gość, który dosłownie był w stanie przenieść mnie w wygodniejsze miejsce. Tak czy inaczej postanowiłem nie okazywać swojego zaskoczenia na głos. W ciszy wstałem z mojego miejsca i podszedłem pod najbliższe okno. Wojska i żołnierzy już nie było. Odetchnąłem lekko z ulgą, ponieważ mimo jakiś podejrzanych układów oraz znajomości Adama z wojskiem, nie czułem się w pełni bezpiecznie.
– Tym razem będę się już naprawdę zbierał. Jestem trochę śpiący. W każdym razie dzięki za pomoc.
– Nie ma sprawy. – Znowu ten sam uśmiech – Wiem, że dopiero co się poznaliśmy, ale możesz na mnie liczyć. Dzwoń, kiedy tylko chcesz. Przyjaciel Huberta jest także moim przyjacielem.
Poczułem ukłucie w sercu. „Przyjaciel Huberta jest także moim przyjacielem.”
Gdyby tylko wiedział, co się z nim stało… Nic więcej nie powiedziałem i wyszedłem z kliniki, zostawiając go samego. Pojechałem prosto do mojego domu, po czym położyłem się w łóżku. Nie miałem siły już na nic. Chciałem tylko, żeby ten koszmar się już skończył, jednak nie wiedziałem jeszcze, co mnie czeka po zaśnięciu.
Kolejna noc, kolejny sen, jednakże tym razem było inaczej.
Obudziłem się zdyszany, jakbym co najmniej przebiegł maraton. Nie byłem w stanie pojąć dokładnego znaczenia tego snu ani nie pamiętałem z niego dużo. Posiadałem mimo wszystko wewnętrzne przekonanie, że zdecydowanie był zagmatwany. Pamięć powoli do mnie powracała, a ja próbowałem dokładniej przeanalizować tę akcję. Na początku spotkałem Huberta, a potem Adama… Chwila, Adama? Tym razem Hubert wykrzyczał tylko: „BŁAGAM, NIE RÓB TEGO”, natomiast Adam zniknął. Zaraz po tym Hubert krzyknął znowu błagalnym tonem: „PRZEPRASZAM, ZMIENIĘ SIĘ”. Natychmiast po tym nieznana siła nadprzyrodzona, której nawet nie było widać, złapała go za szyję i udusiła. Dalszej historii nie było, a przynajmniej tak mi się wydawało. Szczerze wierzyłem w to, co mówiły mi moje sny. Wiele razy w przeszłości się one sprawdzały. Po dłuższej analizie uświadomiłem sobie, że ktoś zabił Huberta i upozorował jego samobójstwo. Aczkolwiek pewna kwestia pozostawała niepewna.
– Skoro nie popełnił samobójstwa… – Złapałem się za kark, po czym dodałem – Co robiły tamte tabletki i list pożegnalny w jego biurku…?
Nie widziałem w tym wszystkim żadnego sensu. Ktokolwiek go zabił, musiałby najpierw znać go bardzo długo. Zgłoszenie tego na policję było co najmniej nierozsądne. Bardzo chciałem powiedzieć o tym Adamowi, ale nie potrafiłem. Strach i niepokój towarzyszące mi w tamtej chwili były nie do opisania. Poczułem uścisk w gardle, a moje dłonie zaczęły się pocić. Z tego dziwnego toku wyrwał mnie rozchodzący się po pomieszczeniu cichy dźwięk telefonu.
Dzwonił Adam. Nie byłem pewien, skąd miał mój numer, ale mimo to sięgnąłem po hałasujące urządzenie i odebrałem połączenie.
– Halo? – odezwałem się jako pierwszy.
– Cześć, spotkamy się tam, gdzie wczoraj? Załatwiłem, żeby drogi były dzisiaj puste.
– Niech będzie, a o której?
– Za 20 minut.
Nie zdążyłem nawet nic odpowiedzieć, bo Adam od razu się rozłączył. Zastanawiało mnie po co chce się ze mną spotkać. Nie myśląc o tym za długo, przebrałem się i wyszedłem z domu. Jak zwykle pojechałem na miejsce swoim motorem. Jeszcze przed kwarantanną dostawałem wiele komplementów, gdy na nim jeździłem. Po dotarciu na miejsce otworzyłem drzwi i zastałem Adama. W tym momencie zastanawiałem się jakim cudem był już w środku. Jeszcze wczoraj nie znał kodu, aby wejść samodzielnie i zamiast tego zaglądał przez szklane drzwi. Lekko zmarszczyłem brwi, ale nie rozważając dłużej nad jego sposobem, po prostu się przywitałem. Moim oczom rzuciły się jego świeże rany na ręce, ale nic nie powiedziałem. Na pierwszy rzut oka było widać, jak bardzo chciał je zasłonić oraz ten jego uśmiech, taki sam jak wczoraj. Ciarki lekko przeszły mi po plecach i odwróciłem wzrok.
– O co chodzi? Czemu tak nagle chciałeś się spotkać?
– Możesz mi coś obiecać?
– Co takiego…? – odpowiedziałem niepewnie.
– Wiem, że to może zabrzmieć trochę egoistycznie, ale… Czy możesz mi obiecać, że mnie nie zostawisz?
– Słucham? – odpowiedziałem całkowicie zdziwiony. Spodziewałem się usłyszeć dosłownie wszystkiego, ale nie tego.
– Nie zrozum mnie źle, po prostu… wszystkich z mojego otoczenia spotyka jakieś nieszczęście albo po prostu mnie zostawiają. – Zaczął się tłumaczyć – Nie chcę, aby coś ci się stało ani zostać całkiem sam…
Oczy otworzyły mi się nieco szerzej, ponieważ naprawdę nie spodziewałem się takiego głębokiego wyznania.
– Obiecuję – odparłem bez zastanowienia, mimo że nigdy jeszcze nie zrobiłem niczego bez przewidzenia najpierw z grubsza konsekwencji swoich decyzji.
Wprawdzie nie byłem w stanie nic obiecać, bo życie w tym momencie było bardzo nieprzewidywalne. Jednakże pomimo faktu, że dobrze się nawet nie znaliśmy, postanowiłem w to brnąć. Wszystkie kłamstwa dotyczące Huberta musiały ze mną pozostać.
Od razu po obietnicy, zobaczyłem znowu jego lekki uśmiech, ale tym razem wyglądał dużo bardziej szczero. Delikatnie pokiwał głową, a na jego twarzy oprócz lekkiego uśmiechu było wymalowane małe szczęście. Jego wzrok powędrował na podłogę. Kiedy już przestał na mnie patrzeć, wreszcie mogłem łagodnie zerknąć na jego rękę. Zdecydowanie te blizny i rany nie pasowały do niego. Z drugiej strony co ja mogłem mówić o pasowaniu czegoś do kogoś, skoro nawet nie potrafiłem poznać prawdziwej przyczyny i osoby, która zabiła mojego najlepszego przyjaciela. Popatrzyłem jeszcze raz na jego spokojną, a także przystojną twarz. Potem mój wzrok zjechał na lekko przebijające się, zdecydowanie wyrobione mięśnie pod jego koszulką. Z toku wyrwało mnie nagłe wstanie Adama z sofy. Nie wiedziałem, co się stało, ponieważ nagle zaczął tupać jedną nogą i końcowo mocno na coś naciskał, kręcąc lekko nogą.
– Spory pająk chodził, wybacz.
Zakręciło mi się w głowie i na chwilę zamarłem. Adam zauważył moje chwilowe odcięcie od rzeczywistości i zapytał:
– Hej, wszystko dobrze? Blado wyglądasz.
Nic nie odpowiedziałem. Stałem tak przez krótki czas, po czym oznajmiłem, że muszę już iść. Zdziwienie na jego twarzy było widoczne z kilometra. Bez wytłumaczenia po prostu wyszedłem i wsiadłem na motor. Zacząłem jechać bardzo szybko, jednak nie do domu. Rzeczywiście nie było dzisiaj wojska z całym mieście. Moja droga prowadziła do portu. Następnie popłynąłem na wyspę w konkretnym celu. Gdy tylko dopłynąłem, moje nogi skierowały mnie do opuszczonego budynku. W ustach czułem gorycz z niewiadomego powodu. Jedynym dźwiękiem na wyspie był szelest liści, jak zwykle. Jednak w mojej głowie aktualnie miałem milion głosów i scen.
Pierwsze kopnięcie, drugie kopnięcie, uderzenie i trzask. Widziałem go – Huberta. Dlaczego ta perspektywa? Deska w ręce i kolejne uderzenie w brzuch. Coraz głośniejsze krzyki wcale nie pomagały. Wreszcie po długiej, ale zarazem brutalnej bijatyce, chwyt za jego szyję jedną ręką, a drugą ręką złapanie jego dłoni i rozerwanie skóry między palcami, jednocześnie je łamiąc. On traci przytomność i jest zaciągnięty do powieszenia. Dlaczego?
– Jak mogłem tego wszystkiego nie zauważyć? – zapytałem siebie, gdy tylko wszedłem do budynku.
Pod moją dłonią znowu czułem drewnianą poręcz, gdy wchodziłem na górę. Tym razem smród w budynku był nie do zniesienia. Zapach rozkładającego się ciała jest zdecydowanie jednym z gorszych, którego nie da się pomylić z żadnym innym. Znowu zobaczyłem ten sam obraz. Bez wahania wszedłem do pokoju i zobaczyłem posiniaczonego Huberta, a raczej jego zwłoki.
Zauważyłem niewykorzystaną linę i delikatnie się uśmiechnąłem. Nie myślałem w tamtym momencie o złożonej przeze mnie obietnicy Adamowi ani innych konsekwencjach. Zawiązałem sznur i powiesiłem go obok ciała Huberta. Postawiłem pod sznurem stare, prawie rozpadające się krzesło i na nim stanąłem, zakładając sznur na swoją szyję.
– Nie kłamali o wirusie – zaśmiałem się cicho do siebie.
Ludzie często widzą to, co chcą widzieć. Mówią także, że człowiek zmienia się przed śmiercią. Cóż, możliwe, że mają rację, bo to ja mam krew na rękach…
Kopnąłem krzesło.
*Opowiadanie powstało na warsztatach literackich realizowanych dzięki stypendium artystycznemu Marszałka Województwa Warmińsko – Mazurskiego.