Deszcz wystukiwał na niewidzialnej klawiaturze szyby samochodu monotonną, mdlącą melodię. Anna otworzyła zapuchnięte od płaczu i alkoholu oczy, ale jesienny wiatr sprawił, że na kilka sekund ponownie zapadła w lekki półsen z którego wybudził ją głos córeczki
Mamusiu, mamusiu…
Ocknęła się zdziczała, szukała oczyma dziecka, które przecież przed chwilą ją wołało. Niestety, to znów tylko poalkoholowe omamy odzwierciedlające jej stan permanentnego wycieńczenia psychicznego. Ponownie spała w aucie. Tak bardzo chciałaby zmienić swój rozkład dnia, odnaleźć sens porannego wstawania, nudnych rytuałów codzienności. Ona już nie miała łez by płakać, nie starczało jej oddechu, by wydobyć szloch, ona jako była policjantka wiedziała, że po takim czasie szansa na odnalezienie jej dziesięcioletniej córeczki jest mierna. To co kiedyś ją nudziło, budziło w niej bunt, teraz byłoby spełnieniem jej marzeń. Każdy dzień zaczynał się późnym popołudniem, a kończył nad ranem, tak naprawdę końca dnia nie pamiętała, bo pijana, zasypiała w aucie.
15 października, już miesiąc i pięć dni odkąd…
Nie chciała powtórzyć historii swojej rodziny, bardzo krytycznie oceniała swojego ojca, wysokiego rangą oficera dawnej milicji, nieobecnego emocjonalnie alkoholika, którego obecne były tylko jego pieniądze, dzięki którym żyli na dość wysokim poziomie i spędzali wakacje w krajach byłego demoludu, czego zazdrościli jej koledzy i koleżanki z klasy.
Przecież ją też wychowywała tylko matka, mimo, że formalnie pochodzi z pełnej rodziny. Anna do 10 września wychowywała sama córeczkę, ale to był jej wybór, chociaż słowo wybór w kontekście niechcianej ciąży to raczej nieodpowiednie słowo. Ciąża, nie była tym, o czym kobieta kiedykolwiek marzyła. Po prostu stało się.
Dziecko kochała bardzo, ale mniej niż swoją karierę.
Tyle spraw rozwiązała, tylu ludzi uratowała, a swojej Lindy nie umiała odnaleźć.
Włóczyła się nocami autem po mieście i poza nim, nad ranem się upijała, następnego wieczoru znów miała nadzieję, że coś tym razem pójdzie inaczej, coś zwróci jej uwagę, a najlepiej, że zobaczy Lindę w okolicach promu na Wielką Żuławę.
Gdy Linda rozpoczęła naukę w szkole podstawowej Anna przeprowadziła się do Iławy, zamieszkując w domu swoich zmarłych rodziców na ulicy Sienkiewicza, blisko jeziora, nad którym się wychowała.
Nie chciała już mieszkać w Szczecinie, miała za sobą przeszłość powiązaną ze światkiem przestępczym dużego kalibru. Rozbiła niejedną szajkę zajmująca się kontrabandą na dużą skalę. Mafia polsko-białoruska i ukraińsko-rosyjska nie była dla niej niczym nowym. Uwolniła kilkanaście uprowadzonych do zachodnich domów publicznych nieletnich, polskich dziewcząt. Zetknęła się z najobrzydliwszymi przestępcami w swoim mieście i nie tylko w nim. Wróciła do spokojnej Iławy, by dać córce bezpieczeństwo, ale wszystko wskazywało na to, że przerażający świat odnalazł ją w rodzinnych stronach.
Była przekonana, że Linda została porwana i ma to związek z jej działalnością zawodową.
Tej nocy, tak jak zawsze wróciła na Sienkiewicza.
Jak co dzień wzięła zimny prysznic, usiadła z kubkiem mocnej jak diabli kawy, by do wieczora wytrzeźwieć i nabrać siły na koczowanie po okolicy.
By szukać.
Popijając chciwie gorącą kawę przypomina sobie ojca leczącego co ranek kaca.
„Przecież historia się powtarza”, pomyślała. Zastanawia się, co takiego miał na sumieniu ojciec, że co dzień doprowadzał się do takiego stanu, przecież jej nic nie groziło?
Żyła ona, żyła również mama. Nie dowie się już nigdy.
Ojciec popełniając samobójstwo zabrał swoją historię do grobu, a matka nie chciała o ojcu rozmawiać. Zresztą nie wiadomo, czy cokolwiek wiedziała.
Tuż przed 16 zadzwonił telefon Anny wyrywając ją z głębokiej zadumy nad rodzinną przeszłością. Ten dom coraz bardziej odprowadzał ją do minionego dzieciństwa, jakby w tamtych latach miała odnaleźć przyczynę zaginięcia Lindy.
– Anno, Anno jesteś? – Głos w telefonie brzmiał znajomo, aczkolwiek przejmująco, zimno, tragicznie – Anno, to ja Mirek. Podjadę po ciebie za 20 minut, bądź gotowa.
– Oczywiście, ale czy mógłbyś mi powiedzieć po co?
– Wyjaśnię ci na miejscu. – Mirosław przerwał połączenie.
Anna zawahała się, może mieli ślad jej dziecka? Jednak szybko powściągnęła emocje.
„Nie, na pewno chcą coś skonsultować w sprawach zawodowych” – uspokajała siebie.
Niebawem pod jej domem stanął znany samochód Mirka. Otworzyła pilotem bramę i wkrótce kolega stanął pod drzwiami.
– Anno znaleziono w Jezioraku zwłoki dziewczynki, powinnaś ze mną pojechać na oględziny. -wypalił bezceremonialnie, bo nie miał pomysłu na taką chwilę. Anna zachwiała się, ale chwytając za framugę drzwi zdołała się nie przewrócić.
– Ale to na pewno? Nie, nie wiem dlaczego przypuszczasz, że to…
Sięgnęła po płaszcz i choć podróż do prosektorium zajęła im pół godziny, policjantka miała wrażenie, że minęły wieki.
W centralnym miejscu, na stole z błyszczącej blachy leżało pokryte białym prześcieradłem niewielkie ciało, Anna wielokrotnie odwiedzała zawodowo prosektoria, jednak nigdy do tego nie przywykła.
– Czy jesteś gotowa na… – Mirek nie dokończył,
– Pokaż mi ją wreszcie! – krzyknęła Anna.
To nie tak, że chciała zobaczyć tam Lindę, ona chciała zobaczyć, że to nie jest jej córka. Postać leżąca na stole sekcyjnym w żaden sposób nie przypominała cudnej, małej wiecznie śmiejącej się dziewczynki. Nie, to co widziała Anna nie przypominało dziecka, ani nawet małego człowieka. Miesiąc w wodzie niestety zrobił swoje. Włosy wcale nie były w kolorze promieni słonecznych, nie były lekko kręcone, ciałko nie było drobniutkie, wręcz przeciwnie było obrzmiałe, a włosy pociemniałe, brudne z wplatanymi wodorostami. Nienagannie blada cera, teraz posiniała.
Ale niestety to była Linda. Postać miała ubranka, które należały do dziecka Anny.
Nieodłączny plecaczek w kształcie puszystego zajączka zdjęto z jej pleców i leżał obok zwłok. Mimo, że wszystko się zgadzało, matka zapytała ,czy dziecko ma bliznę w prawym podbrzuszu po usunięciu wyrostka robaczkowego. Patolog potwierdził i chłodno dodał, że mimo okazania, będą jeszcze przeprowadzać testy DNA, aby wykluczyć jakiekolwiek wątpliwości,
Anna osunęła się na podłogę i wyniesiono ją na zewnątrz.
– Zabili ją, zabili! – powtarzała,
– Poczekajmy na wyniki autopsji. – Mirosław próbował uspokoić kobietę i odwiózł ją do domu.
Ta noc, pierwsza noc od miesiąca w łóżku bolała bardziej, niż te wszystkie, które spędziła pijana w samochodzie. Ból, gniew, poczucie winy, złość do siebie, do świata i nie wiedomo do kogo.
Nie mogła już płakać, okładała się pięściami po udach, ramionach, ale nic nie czuła. Nie umiała uleżeć w miejscu, jednak nie chciała już pić.
„Nie teraz. Teraz muszę być trzeźwa. Chociaż teraz” – myślała.
Wiedziała, że najdalej pojutrze otrzyma wyniki sekcji zwłok własnego dziecka. Czy można dopuścić do jestestwa matki podobnie brzmiące absurdalne zdanie? Sama nie wiedziała, co było lepsze – czekanie i życie z gasnącą nadzieją, czy to, co dzisiaj stało się jej udziałem?
Nieodwołalne, jednoznaczne.
Wiele lat, gdzieś pod skórą czuła, że Linda swoim pojawieniem się na świecie zepsuła jej karierę, dzisiaj gdy było za późno wiedziała, że ta mała istota była sensem jej istnienia i odskocznią od dwupokoleniowej tradycji pracy w mundurze.
Bez grama alkoholu nie udało jej się zasnąć, dlatego noc była męczarnią. Nigdy nie lubiła rytmicznego stuku zegarów więc budzik stojący na starym biurku ojca zakończył swój zegarowy los w śmietniku.
O godzinie czternastej do drzwi zadzwonił, Mirosław Jeguła.
– Mam dziwną i niejednoznaczną opinię patologa po wstępnych oględzinach zwłok -powiedział smutno.
Usiedli. Mirek podał Annie szklankę zimnej wody. Poinformował kobietę, że sprawa wygląda dość dziwnie zwłaszcza w kontekście podejrzewanej przez nią zemsty dawnych bandytów, których wsadziła do więzienia. Jego głos brzmiał jak na sali wykładowej, gdy oznajmiał skurczonej z bólu matce to, co sam niedawno usłyszał.
Otóż Linda, zanim znalazła się w jeziorze została potrącona przez auto koloru czerwonego. Znaleziono ślady lakieru na odzieży i na fragmentach kości udowej oraz na nadgarstku pozbawionym skóry na skutek silnego urazu.
– Nie wiemy jeszcze jak, ale znalazła się w jeziorze niecałe 100 metrów dalej. Dopiero wtedy nastąpiła śmierć z powodu utopienia, znaleziono wodę w płucach więc jest to niewątpliwa przyczyna śmierci. Trochę to dziwnie wygląda jak na porachunki bandziorstwa będącego w stanie robić rzeczy przekraczające swą brutalnością ludzką wyobraźnię – powiedział.
Anna spojrzała na dawnego przełożonego i przez zęby syknęła:
– Ty ich nie znasz. Nie wiesz jak umieją być przebiegli! A co mieli ci się podłożyć, żebyś dostał awans?
– Spokojnie. – Mirek starał się załagodzić sytuację. – Nie wyobrażam sobie bólu, jaki teraz przeżywasz, ale chciałbym zaproponować ci ochronę.
– Ty chyba oszalałeś! – Wybuchnęła. – Nie życzę sobie. Proszę odejdź już. Chcę w samotności przeżywać żałobę!
Miejscowa prasa prześcigała się w zamieszczaniu zdjęć z miejsca odnalezienia zwłok, w spekulacjach na temat tego co mogło być przyczyną zbrodni na małej dziewczynce. Reporterzy stali pod domem Anny każdego dnia. Nie miała ochoty z nimi rozmawiać, zresztą nie miała ochoty rozmawiać z nikim.
Nazajutrz po pogrzebie w prasie ogólnopolskiej pojawiły się zdjęcia z ostatniego pożegnania na których Anna wyglądała jak cień. Cień nie tylko dawnej siebie, ale w ogóle człowieka. Każdy następny dzień witała płaczem i z płaczem zasypiała, straciła licznik dni, godzin, tygodni.
Prawdę mówiąc, nie chciała żyć.
*
Dzwonek u bramy wrzeszczał grając beznadziejną melodię już chyba enty raz.
Kobieta zdenerwowana namolnością dzwoniącego otworzyła okno i niemiłym głosem zapytała:
– Czy znalazł sobie Pan zabawkę?
Spłoszony listonosz odparł, że jej skrzynka na listy jest przepełniona i nie ma gdzie dokładać korespondencji.
-To ją Pan wyrzuć! – odkrzyknęła Anna, ale spojrzawszy na bezradnego starszego człowieka zmiękła. – Zaraz zejdę – powiedziała.
Po chwili była już przy bramie, listonosz zakłopotany powiedział:
– Ja bardzo przepraszam, ale nie wolno mi wyrzucić listów, a tu już nie da się nic.
– W porządku, to ja przepraszam. – Gdy Anna otworzyła skrytkę wysypała się z niej niesamowita ilość rachunków i reklam. Listonosz, mimo, że nie był mężczyzną pierwszej młodości pomagał jej wszystko zbierać. W pewnym momencie jęknął ze zdziwienia.
– Proszę. A to co? Anonim jak za moich czasów. Porządny, ponaklejany, dzisiaj już się takich nie dostarcza, ale kiedyś bywało ich mnóstwo.
Prawdę mówiąc, gdyby nie wzmianka listonosza o dawnych anonimach, Anna nie zwróciłaby na ten list uwagi. Wylądowałby w koszu jak większość ulotek, reklam czy zaproszeń.
Nie podejrzewając niczego kobieta otworzyła dziwny list i nie wierzyła własnym oczom
”Deja wu, zabiłem twoją córkę, bo myślałem, że to ty. A minęło prawie 30 lat, których nie zauważyłem. Wyrównałem rachunki z twoim ojcem. Już mi wszystko jedno.”
Anna nie rozumiała tego co czytała. To żart? Jeśli nie żart, to co?
Zrozpaczona wykonała telefon do Mirka, z grubsza nakreśliła temat i poprosiła o wizytę.
Mirosław, zdawał się nie być zaskoczony.
– Miałem już wcześniej skontaktować się z tobą, ale czekałam na potwierdzenie pewnych informacji – powiedział.
*
Mirosław Jeguła siedząc z salonie z Anną wyjmował z czarnej teczki kolejne dokumenty z akty sprawy z czerwoną opaską i napisem ARCHIWUM.
– My też dwa tygodnie temu otrzymaliśmy podobnej treści list, co skłoniło nas do przyjrzenia się sprawom prowadzonym przez twojego ojca jakieś 30-40 lat temu i coś znaleźliśmy – wyjaśnił.
– Była pewna sprawa. Początek lat dziewięćdziesiątych, szara pokomunistyczna rzeczywistość szemranych interesów, siłowych porachunków i braku nowoczesnych regulacji prawnych. Krótko mówiąc anarchia do pewnego stopnia. Na terenie Mazur działały różne szajki i bandy robiące mniej lub bardziej znaczące interesy. Dziennikarze wyciągnęli na światło dzienne kwestię nielegalnych przetargów na ośrodki wypoczynkowe, na hektary ziemi z atrakcyjną linią brzegową nad Jeziorakiem na Wielkiej Żuławie Cwaniacy stawali do ustawionych przetargów kupując ziemie za grosze, a później brali za nią miliony. Jedną z takich spraw prowadził twój ojciec. – Przerwał w tym momencie monolog Mirosław.
Anna słuchała wpatrując się w dywan, jeszcze nie bardzo wiedziała, jaki to ma związek z jej córką, anonimem, ale.. powoli zaczynała czuć, jak przenosi się do tamtych czasów, które pamiętała jak przez mgłę.
– Twój ojciec – kontynuował Jeguła. – Doprowadził do skazania człowieka, który miał córkę w twoim wieku. Czyli gdzieś między 9 a 11 lat. Gdy posadzili go w więzieniu jego żona zostawiła rodzinę i wyjechała zagranicę. Córka po wielu komplikacjach trafiła do rodziny zastępczej, jednej drugiej, kolejnej, a w końcu do poprawczaka. Po uzyskaniu pełnoletności wylądowała na ulicy i zaćpała się na śmierć. Urodziła dziecko, które jest w sierocińcu. Nigdy Anno nie trafilibyśmy na ślad tej sprawy gdyby nie to, że specjalna grupa bada tamten okres i działalność naszych funkcjonariuszy z tamtego okresu. Najsmutniejsze jest jednak to, że człowiek, który został skazany był niewinny. O czym twój ojciec dowiedział się kilka lat po całej sprawie.
Tamten zdążył już posiedzieć, stracił rodzinę, córka nie chciał mieć z nim kontaktu, a kilka lat później stało się to o czym ci mówiłem. Wszystko składa się w całość i szukamy tego
człowieka. Mamy jego dane, nawet adres. Ale on przepadł, a ma już ponad 70 lat. Gdyby nie te anonimy, myślelibyśmy, że nie żyje.
Mirosław westchnął i spojrzał na Annę ze współczuciem.
– Linda była do ciebie bardzo podobna – zauważył. – Na podstawie tego co pisze w anonimach domniemam, że był pewien, że zabija ciebie. Że w ten sposób bierze odwet na twoim ojcu.
Anna wybuchnęła płaczem. Nie chciała przyjąć takiej prawdy w której miesza się przeszłość z dniem dzisiejszym i w związku z tym ginie niewinne dziecko.
*
Nazajutrz Jeguła poinformował Annę, że do jednego z komisów trafiło czerwone audi z uszkodzonym błotnikiem.
– Zamierzamy Anno zwabić go do komisu pod pozorem sprzedaży auta – objaśnił intrygę Mirosław. – Właściciel komisu będzie z nami współpracował.
Policja zastawiła pułapkę i właściciel auta okazał się być poszukiwanym autorem anonimów. Nie stawiał oporu. Nie mataczył, nie chciał adwokata. Jak napisał jest mu wszystko jedno – no może poza tym, że zabił nie tę osobę, którą zamierzał.
Anna już nigdy nie będzie sobą i przeklinała pracę, która wykonywała.
W trakcie procesu sędzia poprosił o konsultację psychiatryczną osadzonego, która jednoznacznie wskazała, że oskarżony ma zaburzone poczucie czasu. Pamięć świeża miesza się z wsteczną.
Wieloletnia, nieleczona depresja spowodowała zaostrzenie procesów degeneracyjnych, zaburzenia behawioralne, lęki, problemy z odróżnieniem tego co było, jest i będzie. Sędzia zastanawiał się podczas procesu jak możliwym jest to, że oskarżony stanowi opiekę nad nieletnią wnuczką i skierował sprawę do sądu rodzinnego.
W ostatnim słowie oskarżony zwrócił się do Anny, aby zajęła się jego wnuczką. Nie przeprosił jej. Miał czelność żądać od niej pomocy.
Mężczyzna został skazany na dożywotni pobyt w specjalnym ośrodku dla chorych więźniów – tam spędzi ostatnie lata swego życia.
Anna nie umiała jakkolwiek pomóc jego wnuczce. Nie dlatego, że nie mogła. Po prostu nie chciała. Nie chodziło jej o odwet, zemstę sprawiedliwość, czy inne wielkimi słowami określane ludzkie emocje. Nie ma ludzi nieomylnych, nie ma dobrych i złych.
Są okoliczności, które kształtują rzeczywistość.
Aniela Olek
*Opowiadanie powstało na warsztatach literackich realizowanych dzięki stypendium artystycznemu Marszałka Województwa Warmińsko – Mazurskiego.