Wydarzyło się

„Postęp”, 17 lutego 1918 roku

Iława. W jednym z tutejszych tartaków dostał się 68-letni robotnik Szalkowski w tryby maszyny. Klatka piersiowa została mu zgnieciona, skutkiem czego krótko po wypadku w lazarecie skonał.

Data:

udostępnij

Wspomnienia Stanisława Rochowicza – Niewola w Niemczech, wyzwolenie przez Amerykanów, część 3

Ostatnio dodane

Właścicielem młyna był stary dziadek z babcią, który mieszkał z nami. Nazwisko jego Weber. Przez nas był on szanowany i ceniony. Nocami żeśmy słuchali u niego radia, audycje z Londynu, z Waszyngtonu, jak również z Ankary. O wszystkim żeśmy wiedzieli, o Wschodzie i Zachodzie. Jak również musieliśmy się strzec wachmanów, których jeszcze nie rozpoznaliśmy, a byli to miejscowi żołnierze – Bawarczycy. Jak dalej się okazało, byli dobrymi ludźmi, odnosili się do nas po przyjacielsku, nie dokuczali nam. Mieszkali również z nami na młynie. Trudno się było przyzwyczaić w młynie, zwłaszcza w nocy. Bo dzień i noc chodziła turbina przy tym młynie. Nie można było spać od turkotu i hałasu turbiny. Ale cóż, trzeba było się przyzwyczaić. Dziadek turbinę tę obsługiwał, która wytwarzała energię elektryczną dla rolników mieszkających na przestrzeni tego młyna.

Najbardziej nudne i długie wydawały się nam wieczory w zimę. Ale z kolegów moich jeden zdobył mandolinę, jak również i drugi zdobył. Na jednej grał Jankowski Marian ze Śląska, syn górnika, sztygara, a drugi zaś marynarz Sikora Kazimierz. Obydwaj grali znakomicie. Już wtedy zrobiło się nam weselej. Śpiewaliśmy różne piosenki wojskowe, patriotyczne. Wspominam sobie kolegów dobrze śpiewających: jak kol. Bartnik Ignacy, starszy marynarz łodzi podwodnej, Cyckie Stefan, radiotelegrafista, Jan Bujak z kieleckiego, Krolik Antoni z Kraśnika, Niewiadomski Bolesław z Lublina. Nie zapomnę tych kolegów, z którymi już na pewno się nie zobaczę. Panowała między nami zawsze zgoda, przyjaźń. Przypominam sobie śpiew kolęd podczas Świąt Bożego Narodzenia, we młynie, w kościele. Słuchając naszych pieśni w kościele, Niemcy nie wychodzili, czekając aż się skończy nabożeństwo. Uroczyście obchodzony był 3 Maja. Flaga polska powiewała na placu starego młyna i zrobiony pięknie orzeł biały z białej i czerwonej cegły. Był wśród nas malarz i plastyk. Śpiewaliśmy „witaj dniu 3 Maja”.

Z chwilą wypowiedzenia wojny przez Niemców Związkowi Radzieckiemu, grupa naszych zmniejszyła się, bo z naszej grupy: Ślązaków, z poznańskiego, z Pomorza, Niemcy pozwalniali, zabierając do armii, później wysłano ich na front wschodni i zachodni. Pozostali to: kieleckie, lubelskie, krakowskie, woj. wschodnie, warszawskie. Grupę budowlaną rozwiązano. Rozgrupowano nas po 10 do każdej wioski, do bauerów, i jednego wachmana na dziesięciu. Przybyli jeszcze do wiosek jeńcy francuscy i Jugosłowianie, z frontu wschodniego jeńcy ruscy. Wiedzieliśmy dokładnie co się na frontach wschodnim i zachodnim dzieje. Dziadek nas o wszystkim informował. Był dobrym przyjacielem dla Polaków, o którym nigdy nie zapomnę. Co dzień nad nami przelatywały silne eskadry samolotów alianckich, amerykańskie i angielskie, lśniące w blasku słońca. Bombardowały miasta, fabryki, obiekty wojskowe, np. Augsburg (fabryka samolotów myśliwskich), Ulm, Stuttgart, Monachium – wioski nie były bombardowane.

Najbardziej w nocy przedstawiał się widok, warkot przelatujących bombowców, niebo czerwone, w ogniu, masa reflektorów na niebie w poszukiwaniu nieprzyjacielskich samolotów. Detonacja ciężkich bomb, ziemia drżała pod nogami. W duchu każdy z nas się cieszył. Nadszedł czas zapłaty. Dla nas z dnia na dzień wzrastała w nas nadzieja, że zbliża się koniec wojny. Niemcy starzy już mówili nam, że Hitler wojnę przegrał, kiedy to wypowiedzieli wojnę Francji. Młodzi zaś hitlerowcy czekali na nową broń, która to w początkowej fazie u nich już w rękach.

Już słychać było pomruki ciężkich dział 8. Armii Amerykańskiej z nad Renu. Nareszcie armia amerykańska coraz bliżej nas, wycofujące się wojska niemieckie w kierunku gór Alp. Normalna armia Niemców nie chciała już się bić. W wiosce, w której byłem u bauera, żołnierze, którzy byli u niego zakwaterowani, wycofując się z wioski, w jego stodole zostawili 15 karabinów, które już nie były im potrzebne. Jedynie opór stawiały wojska SS i Gestapo. Dalsze wycofywanie się wojsk już było dla Niemców niemożliwe, gdyż zabrakło im paliwa, benzyny i olejów. Samochody stały bezczynnie. Zmuszano rolników do przewożenia taboru, różnego sprzętu w konie. Ale koni było mało u Bawarczyków, gdyż posługiwali się krowami – orali, jeździli, kosili wszystko w krowy. Ileż w krowę można było przewieść w armii podczas wojny, najwyżej ją zjeść można było. 28 IV 1945 przyszła 8. Armia Amerykańska. Nie palili wiosek, nie uciekała ludność. Wjechały do wioski czołgi, tu i ówdzie w otworach wyglądały czarne twarze, to murzyni, wojska aliantów różnych narodowości. Wjechali bez żadnego oporu. W wiosce powiewała biała chorągiew, wywieszona przez sołtysa wioski. Po dwóch godzinach nadjechali zwycięzcy.

W małych samochodach gazikach ze znakiem USA. Po parę samochodów wjechało na podwórze każdego bauera. Wjechali także na podwórze mojego bauera. Bauer zaś miał parę dobrych koni, musiał jechać z wojskiem w stronę Alp, bauerka zaś schowała się przed Amerykanami, bo uwierzyła w propagandę, które głosiło radio, że Amerykanie mordują ludność cywilną. Ja zaś stałem na podwórzu, otworzyły się drzwi samochodu i wyszedł żołnierz amerykański z naszywką na rękawie „USA”. Odezwał się po polsku: „Polak jesteś”, podając mi rękę. Odrzekłem mu: „Tak, Polakiem jestem”, poznając mnie po mundurze i czapce rogatywce, na której widniał biały orzełek, o którego bardzo troszczyłem się, gdyż mi się zabrudził. Szczotką i mydłem czyściłem go, prałem – zawsze mi widniał na mej czapce. Pierwsze pytanie żołnierza do mnie: „Czy bauer dobrze mnie traktuje?” No cóż, nie mogłem źle powiedzieć o swym bauerze. Pracować trzeba było, bo który odmawiał pracy, wnet się znajdował w lagrze w Dachau, który niedaleko był od nas. Jedzenia miałem dosyć, brudny nie chodziłem, co tydzień czysta bielizna. Zapłata natomiast za mą pracę była marna, 15 marek miesięcznie. Wypłacano nam bonami, bo nie wolno było nam nosić pieniędzy. Żołnierze amerykańscy weszli do mieszkania. Rozglądając się po mieszkaniu, zauważyli portret Hitlera. Kazali mi go zdjąć, mówiąc: „Hitler jest kaput, nie istnieje”. Kazali mi go wynieść i na kupie gnoju, obornika, podeptać, co uczyniłem z wielką radością, depcząc go w drobne strzępy, mówiąc: „koniec z tobą, masz to Hitlerze za krzywdy, jakie wyrządziłeś narodowi polskiemu”. Po rozprawieniu się z Hitlerem, nakazano mi szukać gosposi bauerki. Po paru minutach odnalazłem ją w piwnicy, bladą i drżącą ze strachu. Po przyjściu do pokoju, jeden z nich, a był to oficer, przemówił do niej po niemiecku. Po kilku minutach rozmowy zrozumieli się nawzajem. Zaraz gosposia pobiegła do piwnicy, niosąc dzban wina mocnego i moszt – wino jabłkowe, po którym dobrze szumiało w głowie. Piwnica była dobrze zaopatrzona w żywność i picie. Niestety żołnierze pić i jeść nie chcieli. Po pewnym czasie odjechali, zostawiając pełno na stole konserw, różnych słodyczy, czekolad, papierosów, przynosząc z samochodu.

A więc nie kazano mi już robić. W moje miejsce przysłali jeńca wojennego, niemieckiego oficera. Głównym punktem zbiorczym dla Polaków w Bawarii była miejscowość Kaufbeuren. I tu przygotowywano nas do transportu do kraju. W międzyczasie, nam, jeńcom wojennym wojskowym wydano legitymacje Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie, podpisane przez oficera amerykańskiego. Pożegnanie z Francuzami, gdyż oni nie czekali długo na wyjazd. Wyjechali wcześnie, gdyż znajdowali się blisko swojego kraju. A później pożegnanie z Serbami. Wreszcie po paromiesięcznym wyczekiwaniu transport ruszył z nami przez Bawarię, Czechosłowację, Pragę. Podróż była bardzo uciążliwa, tory pozrywane, długie postoje, wszędzie widać było pozostałości po wojnie. Zatrzymywano nas w drodze, namawiając żeby pozostać na Zachodzie, mówiąc nam, że Polska czerwona jest. Nie zważając na ich gadaninę, oni czerwoni, ja jestem zielony z koniczynką, pogodzę się z nimi. Postanowiłem przyjechać do kraju.

Dziedzice to stacja na której żeśmy się żegnali i rozjeżdżali w różnych kierunkach w kraju. Podróż bardzo uciążliwa, gdzie kto mógł, tam siedział.: na dachach, schodach, na wagonie z węglem. Przyjechałem do Warszawy. A jeszcze okazała się trudniejszą, kiedy to ze stacji Mława nie kursował żaden autobus, ani też jakiś wóz z końmi lub sankami, bo już była zima. Miałem 38 km do domu. Nic mi nie pozostało, tylko iść pieszo do domu. Droga nieprzejezdna, śnieg pod kolana. Marsz trwał nocą. Co chwila przekładałem swe paczki na ramieniu, umocowane na pasku. Jestem na razie w Żurominie, nieduże miasto dobrze mi znane, gdyż chodziłem tu do szkoły. Już niedaleko domu. Poniatowo i kolonia poniatowska Zalipie. Już jestem blisko. Migocące światła z okien dawały znać o nadchodzącym ranku w zimie. Nareszcie jestem na progu domu moich rodziców. Uchyliły się drzwi. Pochwaliłem Boga. Matka zaś krzątała się po kuchni, gdy ujrzała mnie, wykrzyknęła: „Kochany synu, to ty!”. Wpadłem w objęcia matki, całując i płacząc, witając się z matką, z ojcem, z bratem, który wcześniej wrócił ode mnie z niewoli niemieckiej z Essen. Radość ogarnęła nas wielka, po latach rozłąki znów jesteśmy razem, żywi i zdrowi. A jednak po tak długiej podróży i forsownym marszu musiałem sobie poleżeć w łóżku, gdyż moje nogi dały mi znać o sobie: organizm wyczerpany, kaszel, grypa i ból głowy. Po dojściu do zdrowia i odpoczynku postanowiłem wraz z rodzicami wyjechać na Mazury, woj. olsztyńskie.

Zająłem 10-hektarowe gospodarstwo, na którym trzeba było od nowa budować. Założyłem tu swoją rodzinę. W bardzo trudnych warunkach żyło się tu, pola zachwaszczone, nie orane od 3 lat. Pełno dziur od gryzoni, szczurów i mysz, które chciały nas zażreć. Nie było zaprzęgu, nie było w co robić w polu. Zbiory nie były wysokie. Zamiast pomocy rolnikowi zabierało się pod przymusem tak zwane obowiązkowe dostawy zboża, ziemniaków, mleka, tuczników i bydła rzeźnego, za które się otrzymywało śmieszne pieniądze. To było za rządów Gomułki. To był jak prawdziwy haracz płacony kiedyś Tatarom. Po nie spełnieniu swych zobowiązań rolnicy siedzieli w więzieniach. Od tej zmory uwolnił nas rolników Gierek – zniósł obowiązkowe dostawy, o którym często mówią rolnicy, nie zapominając o nim. Nareszcie czas, by się już skończyło szamotanie trwające 8 lat. Ostatni sygnał, by się porozumieć naprawdę przy okrągłym stole. Im wcześniej, tym lepiej. Im dłużej, tym gorzej. Obym mógł jeszcze doczekać równego startu dla nas wszystkich.

Kończę swe wspomnienia z przeżytej wojny i niewoli. Chciałbym, by one służyły do publikacji, studiów i badań. Gromada Rolnik Polski.

Michał Młotek
Michał Młotekhttps://www.michalmlotek.pl
Michał Młotek – mieszkaniec i miłośnik Iławy, znawca regionu, samorządowiec, radny

chętnie czytane